Przed nami największy odpust w regionie, czyli obchody święta Matki Boskiej Zielnej w pokamedulskim klasztorze nad Wigrami. Chyba każdy mieszkaniec Suwałk i Suwalszczyzny chociaż raz pojawił się na tym odpuście. Przed laty było to jedno z najważniejszych wydarzeń w roku w naszym regionie. O nadwigierskich odpustach sprzed lat opowiadają najstarsi suwalczanie.
Widok ogólny kościoła od strony jeziora Wigry – okres międzywojenny
Obchody Święta Matki Boskiej Zielnej wspomina Ryta Mitros:
– Był taki zwyczaj, że się jeździło, nawet od nas, choć daleko (Gielusznik, obecnie Przejma Wielka, przyp. red.), do Wigier na odpust. To było 15 sierpnia na Matki Boskiej Zielnej. I tak myślę, że tacy zapracowani moi rodzice, więc tatuś czasem nie jechał, ale mama obowiązkowo. Tyle pracy, tyle zbiorów, i ciepło – i na Zielną jechaliśmy końmi, wozem drabiniastym czy też jakimś mniejszym, do Wigier na odpust. Brało się wtedy ze sobą kankę kompotu do picia, biały ser, miód, ze dwa, trzy kurczaki. Oczywiście obowiązkowo nadziewane, bo to nie były takie duże jak teraz, a trzeba było upiec nadziewane, żeby więcej jedzenia było. I z tym się jechało, talerzyki, obrus, koc, żeby tam się rozłożyć, żeby po nabożeństwie się posilić. Tak się jechało do tych Wigier. My najczęściej zatrzymywaliśmy się w Leszczewku u znajomych, na podwórku. A później od Leszczewka szliśmy nad jezioro, tam byli przewoźnicy z łódkami i nas przewozili do Wigier. Aż do samych Wigier nie dojeżdżaliśmy furą.
W drodze na msze do wigierskiego kościoła 1952 r.
Zdjęcie przekazał Fabian Daniłowicz
„Po kościele”, po przyjściu już z tego nabożeństwa, siadało się do posiłku. Czasem gospodarze do mieszkania zaprosili, a czasem na kocu w sadzie. I tam się jechało, żeby się pomodlić, ale też tak myślę w tej chwili, że to była rozrywka. Tam się spotykali ludzie. Mama spotykała się czasem ze swoją rodziną. Z Gawarca przyjeżdżali, tam spotykała się ze znajomymi i dzieci razem. I to była, do pewnego stopnia taka rozrywka. Kto by teraz jechał końmi po tych kamieniach, po tej szosie. Głowy odskakiwały tylko, jak się jechało, ale jechaliśmy. Czasem z Suwałk ktoś się dosiadł, na przykład siostra ojca. Kiedyś jechaliśmy i na Noniewicza zatrzymało nas takie starsze małżeństwo. Czy można z państwem podjechać do Wigier? – pytają. Proszę bardzo, siadajcie. No i pojechali oni z nami. Razem ucztowaliśmy, później przez kilka lat już się umawiali, systematycznie ich zabieraliśmy.
O swoich wyprawach na odpusty opowiedziała Halina Górska:
– Bardzo były modne odpusty na Wigrach. Wtedy się jechało – mama organizowała, z kimś się dogadywała – taką platformą. Kupa ludzi, dzieci i się jechało na te odpusty. A potem wracając, zatrzymywało się w lesie i tam się jadło, i starsi popili, a dzieci się pobawiły i na wieczór się przyjechało do domu. O, to były wycieczki, jak dziś przypominam, takie fajne. I to właśnie na te odpusty się jechało, furmanka za furmanką, albo takie większe platformy.
Spotkanie towarzyskie po nabożeństwie, Wigry, koniec lat 30. XX wieku
Fot. Suwalska Biblioteka Pamięci, darczyńca: Stanisław Taraszkiewicz
Dobrze wyjazdy na święto Matki Boskiej Zielnej w Wigrach pamięta Eugenia Poźniak Daniłowicz:
– W mojej pamięci wpisało się takie święto, które celebrowane było przez wszystkich suwalczan. Były tzw. odpusty w kościele na Wniebowstąpienie Najświętszej Maryi Panny, tzw. Matki Boskiej Zielnej. Wszyscy oczywiście jeździliśmy na ten odpust furmankami, końmi. Kto mógł iść, to szedł pieszo. Także, to bardzo było tradycyjne i miało swój urok. Były też obwoźne wózki z dyszelkami, pchane przez człowieka. Pchał wózek przed sobą, otwierał i można był lody kupić. „Lody! Lody! Lody!” – krzyczał. I ten człowiek z lodami, proszę sobie wyobrazić, pieszo szedł na odpust do Wigier, piętnastego sierpnia, tak! Pieszo pokonywał rano te piętnaście kilometrów, jak sprzedał lody, to wracał do Suwałk.
O swoich odpustach nadwigierskich opowiedziała Danuta Radziszewska:
– W Starym Folwarku, jak odpust „Zielna”, to też zabawa była po odpuście. Wyjdziesz z kościoła, pochodzisz, a stragany to były takie, że o! Na straganach były jabłka, pierścionki, bransoletki dla dzieci i jeszcze takie piłeczki na gumce. Cieplutko było, potem przychodziło się do domu, zjadło się cokolwiek, zaraz wieczór, i się leciało do Starego Folwarku na zabawę.
Relacje pochodzą z Suwalskiej Biblioteki Pamięci tworzonej przez Pracownię Digitalizacji i Historii Mówionej Biblioteki Publicznej im. M. Konopnickiej w Suwałkach. Zachęcamy do spędzenia czasu z suwalskimi świadkami historii i do wirtualnej rozmowy na: http://digi.bpsuwalki.pl/