6 września w Cimochach w gminie Wieliczki odbędą się uroczystości upamiętniające wypad 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich w nocy z 3 na 4 września na leżące za granicą pruską Reuss (Cimochy)
Uroczystości rozpoczną się o godzinie 11.00 mszą święta w kościele parafialnych, o 12.00 nastąpi odsłonięcie tablicy pamiątkowej, a o 13.00 pokaz konny Szwadronu Honorowego 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich.
O godzinie 14.00 zapraszamy na rekonstrukcję historyczną wypadu.
Niżej przypominamy to wydarzenie
Wybuch wojny 1 września zastał odziały garnizonu Suwałki na wyznaczonych pozycjach. W pasie nadgranicznym prowadzono działania patrolowe. Na stanowiskach w pobliżu granicy doszło do pierwszych utarczek i wymiany ognia. Przez cały dzień obserwowano przelatujące w kierunku Grodna samoloty niemieckie. Zbombardowano Augustów, a 2 września Suwałki. Tego samego dnia Suwałki opuściły 41 Suwalski Pułk Piechoty i 1 Dywizjon 29 Pułku Artylerii Lekkiej, które zostały skierowane w rejon koncentracji Armii Prusy.
Na odcinku 2 szwadronu 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich w Raczkach panował wówczas względny spokój. Niemcy wyparli jedynie załogi strażnic Straży Granicznej w Lipówce i Witówce. 3 września, zgodnie z rozkazem dowódcy Suwalskiej Brygady Kawalerii, w sztabie pułku rozpoczęto przygotowania do przeprowadzenia akcji zaczepnej i rozpoznania terytorium wroga.
Do udziału w akcji wyznaczone zostały 2 szwadron rtm. Jana Chludzińskiego i 4 szwadron por. Karola Strickera, a dowództwo nad całością powierzono mjr. Edwardowi Witkowskiemu. Celem wypadu było zajęcie miejscowości Reuss – Cimochy, rozpoznanie przez walkę oraz wzięcie jeńców.
Wieczorem 3 września, 2 szwadron opuścił zajmowane pozycje w Raczkach i przeszedł w rejon Moczydły-Witówka, gdzie dołączył do 4 szwadronu. Na zwołanej wówczas odprawie mjr Witkowski przedstawił zadania poszczególnych pododdziałów, meldunki rozpoznania oraz wskazał drogi przemarszu. Mjr Witkowski wraz z odwodem miał pozostać na zachodnim skraju lasu w rejonie granicy, by po wykonaniu zadania rozpalić ognisko i wskazać miejsce odwrotu i zbiórki. Od chwili przekroczenia granicy, bezpośrednie dowództwo nad grupą wypadową miał objąć rtm. Jan Chludziński.
Do akcji, liczący blisko 100 szwoleżerów oddział, wyruszył spieszony. Przewodnikami byli znający dobrze teren miejscowi leśnicy. W straży przedniej szedł oddział wydzielony z 4 szwadronu pod dowództwem starszego wachmistrza Wincentego Dominiczaka. Leśnik Zygmunt Czarnecki wspominał: „Szliśmy w kierunku Cimoch. Ja maszerowałem w pierwszej linii z żołnierzami, nieznanymi mi porucznikami, chłopcami jak ogień. Noc była cicha mały księżyc wystawał zza chmur. Oglądając się do tyłu podałem aby karabiny opuścić w dół, bo bagnety czasem świeciły na boki. Klucząc ścieżkami udało się nam wyminąć niemieckie patrole”.
Marsz utrudniały ciemności i liczne ogrodzenia z drutu kolczastego. W odległości około 80 metrów od pierwszych zabudowań rozdzielono zadania. Przebiegającą przez środek wsi ulicą, miał posuwać się pluton por. Leona Malarewicza z 2 szwadronu, a jego pozostałe pododdziały działać na prawym skrzydle. Szwadron 4 miał opanować lewą część miejscowości sięgając do stacji kolejowej. Niestety zamiar zaskoczenia przeciwnika nie powiódł się.
Rtm. Jan Chludziński wspominał: „Gdyśmy byli już gotowi do dalszego marszu przez Reuss, Niemcy wystrzelili rakietę, która oświetliła przedpole. Podałem komendę – padnij i w chwili kiedy rakieta zgasła natychmiast poderwałem ludzi i biegłem. Wpadliśmy do miasta, kryjąc się pomiędzy budynkami i drzewami ogrodów. […] Niestety nie wiem dlaczego Stricker opóźnił poderwanie swego szwadronu. To mnie bardzo zaniepokoiło i już miałem wysłać do niego łącznika z rozkazem natychmiastowego poderwania jego ludzi, gdy prawie w tym samym czasie usłyszałem ogień z broni ręcznej nieprzyjaciela, skierowany właśnie na czwarty szwadron. […] Dobiegłem do plutonu Malarewicza, który szedł okrakiem środkowej ulicy. Rozkazałem mu przyspieszenie marszu. Odwód zaś skierowałem na skrzydło nieprzyjaciela, zagradzającego dalszą drogę 4-go szwadronu. Sam dołączyłem do plutonu Malarewicza. Ruch działania odwodu był bardzo szybki, toteż rezultat był również natychmiastowy. Ogień nieprzyjaciela natychmiast ustał, a 4-ty szwadron ruszył naprzód. Biegliśmy szybko, uważnie wypatrując nieprzyjaciela. […] W tym czasie huknął strzał z góry, ze szczytowego ona domu. Za chwilę ktoś do nas strzelił z lufcika – z parteru. „To co to u nich, zatracona ich mać cywile strzelają?” – zapytał głośno jeden z biegnących obok nas żołnierzy. „Panie rotmistrzu” – powiedział drugi – „wsunę im parę granatów, cholerom, szkopom”. „Nie, nie wolno” – odpowiedziałem i prawie w tym samym czasie ktoś otworzył bramkę koło domu. Wysunęła się czyjaś ręka i pół ciała i huknął rewolwerowy strzał, wymierzony w głowę nadbiegającego Malarewicza. Na szczęście strzał był niecelny. Wybuch naboju osmalił tylko ucho Malarewicza i przygłuszył go. Malarewicz trzymając w ręku karabin z bagnetem, pchnął nim w brzuch cywila tak mocno, że bagnet przeszedł na wylot i mocno utkwił w ścianie domu. […] Malarewicz usiłował wyrwać swój bagnet z brzucha i jednocześnie ze ściany, ale sam sobie z tym nie dał rady. Pomógł mu dopiero jeden z żołnierzy. Cywil upadł na ziemię. […] W jednym z budynków na drugiej stronie rynku widzimy światełko. Któryś z naszych żołnierzy zajrzał przez okno i krzyczy: „Panie rotmistrzu Niemcy”. Wbiegają tam nasi żołnierze, słychać wybuchy granatów, strzały. Okazuje się, że jest to budynek, w którym kwaterują żołnierze niemieccy. […] Wpadam do wnętrza widzę leżące na podłodze trupy Niemców. […] Widzę dwóch Niemców przy ścianie ogromnie przestraszonych i naszych dwóch, którzy przygotowują się do pchnięcia bagnetem. Wrzeszczę na cały głos „stój, brać żywcem”.
Wzięcie jeńców oznaczało wykonanie zadania. W budynku znaleziono też sporo broni i amunicji. Rotmistrz Chludziński zarządził zbiórkę oddziałów i odwrót. Przed ustąpieniem z Cimoch z polecenia por. Strickera zdemolowano stację kolejową i strażnicę Straży Granicznej. Po zakończeniu akcji dywizjon wraz z jeńcami, bez przeszkód dotarł do granicy, a następnie odmaszerował do lasu w rejonie Bakaniuka, gdzie znajdowało się miejsce postoju dowództwa pułku.
Według niepewnych informacji w starciu poległ szwoleżer Wacław Błuszko, a ranny w rękę został por. Malarewicz. Według innych informacji w czasie walki zaginął jeden ze szwoleżerów, który później dołączył do oddziału.
Po przeprowadzeniu udanych wypadów rozpoznawczych, od rana 4 września w sztabie Suwalskiej Brygady Kawalerii trwały przygotowania do akcji całej brygady na Olecko. Realizację planu uniemożliwiło jednak przełamanie polskiej obrony w rejonie Mławy. W tej sytuacji dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” zarządził przesunięcie własnych sił. Akcja na Olecko została odwołana, a około 16.00 Suwalska Brygada Kawalerii otrzymała rozkaz przemarszu do rejonu na południe od Łomży do odwodu grupy. W nocy z 4 na 5 września oddziały opuściły swoje stanowiska przekazując je Straży Granicznej. Po ciężkich, nocnych przemarszach 3 Pułk Szwoleżerów wraz z pozostałymi oddziałami brygady wziął udział m.in. w walkach pod Choromanami, na szosie Czyżew-Zambrów, w nocnym boju pod Olszewem, a później ostatniej bitwie kampanii wrześniowej pod Kockiem.
Dowódca pułku płk. Edward Milewski w relacji z przebiegu kampanii wrześniowej napisał: „Ogólnie muszę podkreślić nadzwyczajnie wysoki stan moralny tak oficerów, podoficerów, jak i szwoleżerów. Podczas całej akcji, która składała się z kilku ciężkich walk, a przeważnie ciągłych utarczek, nocnych marszów bez snu i należytego odżywiania, żołnierz i oficer wykazali dużo hartu i samozaparcia. […] Dla żołnierzy wszystkich stopni nie mam słów uznania. Zmęczeni, sponiewierani, wychudli jak szkielety, na równie wychudzonych koniach, zawsze byli gotowi do zrywu. Nie słyszało się ani słowa sarkania, niezadowolenia, krytyki, choć dużo rzeczy musiało być dla nich niezrozumiałych”.









