Sześćdziesiąt lat temu kolega z suwalskiego ogólniaka zaprosił go na żaglówkę na Wigry. – I jak wtedy wsiadłem do niej, do dzisiaj nie mogę z niej zejść – opowiadał wczoraj (27 listopada), podczas spotkania w Archiwum Państwowym w Suwałkach, Stanisław Roziewski, człowiek wielu pasji i zainteresowań, od historii i genealogii począwszy, po harcerstwo, narciarstwo i żeglarstwo skończywszy.
Spotkanie zostało zorganizowane przez Stowarzyszenie Przyjaciół Suwalszczyzny i Archiwum. Zgromadziło całą salę zainteresowanych, w tym – liczne grono żeglarzy.
Stanisław Roziewski dołączył do niego w 1965 roku, kiedy zdał egzamin na stopień żeglarza. Tak mu się spodobało pływanie, że od razu po przejażdżce z kolegą poszedł zapisać się na kurs. Kiedy dowiedział się, że z powodu małego zainteresowania kurs nie odbędzie się (zgłosiły się tylko 3 osoby), namówił na udział w nim połowę klasy.
W 1966 r. „zdobył” stopień sternika. Jako student białostockiej Wyższej Szkoły Inżynierskiej załatwił sobie praktyki wakacyjne w suwalskiej Fabryce Płyt Wiórowych, przy której istniał Klub Wodny „Hańcza”. Spędził je tak jak chciał – pracując przy sprzęcie i pływając na nim.
Od 1972 r., jako instruktor żeglarstwa i harcerz, mógł uczyć pływać dzieci i młodzież. Po skończonych studiach, jako nauczyciel suwalskiego Technikum Mechanicznego, do harcerstwa i żeglarstwa zachęcał swoich uczniów. Niektórzy z nich pływają do dziś.
Zaślubin z morzem dokonał w 1973 r. podczas rejsu po Zatoce Gdańskiej. W 74 r. wziął udział w regatach na Bałtyku na „Zawiszy Czarnym”, w 2003 – już mając stopień kapitana – na Morzu Śródziemnym pływał na „Pogorii”. Odbywał rejsy po wodach północnych, podczas których przekraczał koło podbiegunowe (Norwegia) i południowych (Grecja, Chorwacja). Pływał na Wielkich Jeziorach Mazurskich i po małym Jeziorze Garbaś, przy którym swoją bazę mają suwalscy harcerze.
W 1986 roku, załoga jachtu, której był członkiem, (pierwszym oficerem był Krzysztof Rudzki) brała udział w morskich regatach, kiedy żeglarz z innej jednostki wypadł za burtę. Postanowili wycofać się z zawodów i wziąć udział w akacji ratowniczej. Kilka statków przyłączyło się i aby ułatwić poszukiwania utworzyły wokół miejsca tragicznego zdarzenia prostokąt. Wiał bardzo silny wiatr, fale były tak wysokie że płynący nieopodal jacht ginął z oczu. Szans na znalezienie żywego człowieka były znikome. Poszukiwania w końcu przerwano. Ciało żeglarza, którego z pokładu zmyła fala, wyłowiono dopiero nazajutrz.
Regaty się odbyły. Zwycięzcom wręczono nagrody. Żeglarze, którzy zrezygnowali z rywalizacji i poszukiwali tonącego, otrzymali małe witrażyki. Kapitan Roziewski często spogląda na otrzymaną wtedy pamiątkę, przypominającą to smutne wydarzenie, świadczące o tym, jak groźne bywa morze.
Podczas spotkania Stanisław Roziewski wspominał „legendę” suwalskiego krajoznawstwa Jerzego Klimkę, który opowiadał kiedyś o swoich przedwojennych wrażeniach z jeziora Wigry. Gdy jako chłopiec przyjeżdżał do Starego Folwarku w odwiedzony do wujka – pracownika miejscowej szkoły – często patrzył na wodę. Pamiętał, że na bojach przy brzegu stało zwykle przycumowanych ok. 50 żaglówek. Ich mnogość świadczy o tym, że żeglarstwo było na Suwalszczyźnie popularne od dawna.
źródło: Joanna Hofmann-Delbor












