Podjeżdżają pod suwalskie centra handlowe i hurtownie najczęściej mocno już leciwymi passatami, audi, oplami. Dużo podstarzałych vanów, trochę samochodów z przyczepami. Ci ostatni to już prawie hurtownicy, kupują towar nawet za kilka tysięcy złotych. Płacą najczęściej kartą, bo tak się najbardziej – jak twierdzą – opłaca. A kupują w Suwałkach i w ogóle w Polsce, bo tu jest po prostu znacznie taniej niż w Mariampolu, Alitusie, słowem – na Litwie. Towarzyszyliśmy naszym litewskim sąsiadom podczas zakupów w ostatnią sobotę i niedzielę. Powiedzmy od razu – niezbyt chętnie rozmawiali, ale jeśli już, to nie zostawiali na swoich rządzących suchej nitki. I woleli pozostać anonimowi.
Sobota, godz. 9.00, Kaufland
Na pierwszy rzut oka na parkingu samochody z Litwy to jakieś 30 procent. Algirdas (tak się przedstawił) przyjechał z Kowna. Trochę daleko, ale jeśli się zrobi większe zakupy i podzieli koszt wyprawy na trzech (zabrał dwóch kolegów), to zdecydowanie się opłaca. Nie bardzo chce rozmawiać i widać, że ta sytuacja mocno go krępuje. Dopiero gdy przypominam mu, że Polacy przez całe lata jeździli po towar na Litwę, trochę się rozgaduje. –Ale wy zmądrzeli, konkurencja u was duża, różne firmy. To i zmówić się ciężko, żeby ceny dyktować. A u nas ceny dyktuje monopolista. Miało być dobrze, bo to kapitał litewski, ale skutek jest taki, że u was kupujemy i wstyd nam, że tak jest – kończy. Algirdas powiedział to wszystko bez najmniejszego kłopotu, choć jeszcze przed chwilą zapewniał, że po polsku prawie nie rozumie.
Sobota, godz. 10.30, Plaza
To także miejsce chętnie odwiedzane przez Litwinów. Można tu zrobić zakupy , odpocząć przy kawie, w miarę tanio zjeść. Panią Aldonę zastaję właśnie przy kawie. Bardzo narzeka: na rząd, na rodaków, na brak patriotyzmu młodego pokolenia. Chyba jako jedyna nie każe się prosić o rozmowę. Mówi chętnie i dużo. – Na naszych oczach marnują nam Litwę, niszczą wszystko dla paru groszy! – prawie wybucha. – Przyjechałam z kraju, który opuścił co piąty mieszkaniec, pan to rozumie? Z mojego Alytusa też. Jeszcze nie tak dawno było tu 70 tys., teraz już tylko 51 tys. Często tu bywam u was w Suwałkach i widać, że kiedy my zamieramy, wy rośniecie. I to naszym kosztem, bo to nasze litewskie pieniądze napędzają waszą koniukturę. A u nas nic się na dobre nie zmienia. Teraz rządzą zieloni i jacyś agraryści, którzy o niczym nie mają pojęcia, będzie chyba jeszcze gorzej…
O zakupach nie ma sensu gadać, bo przecież każdy woli zapłacić mniej. – Nie z miłości tu przyjeżdżamy – mówi pani Aldona. I jakoś trudno mieć do niej o to pretensje.
Niedziela, godz. 11.00, OBI
Giedyminas (mam wrażenie, że on także niekoniecznie podaje prawdziwe imię) zrobił spore zakupy, bo robi remont mieszkania. Rozmawia – prawie jak wszyscy – niechętnie. Przyjechał i kupił co potrzebne, bo taniej niż w domu i w dobrym gatunku. Teraz z synem będzie miał na kilka dni zapewnioną pracę. Jak przerobią zakupione materiały, przyjadą znowu. A później? Kto wie, może znowu syn poleci dorobić trochę do Londynu, póki jeszcze można.
Niedziela, godz. 12.00, Lidl
Tu samochodów na litewskiej rejestracji także dużo. Kupujący są zadowoleni z wyboru towarów – daje się zauważyć, że „co niemieckie, to niemieckie”. Najbardziej rzuca się w oczy samochód Jurija – potężny wypasiony mercedes chyba prosto z salonu. Jurij także duży, hałaśliwy, bardzo zadowolony. Jest obywatelem Białorusi, a narodowość ma tak pomieszaną, że sam nie wie, kim tak naprawdę jest. – To przecież, że nie na małym handelku dorobiłem się – uśmiecha się szeroko. – Od małego handelku to ja zaczynałem 25 lat temu. Teraz ja już mogę powiedzieć, że to już jest hurt.
NAS TO NIE CIESZY
W wózkach na zakupy Litwin ma towarów za co najmniej kilkaset złotych. Polak wielokrotnie mniej. To oczywiste więc, że Litwini (i zagraniczni goście) napędzają koniunkturę, tworzą miejsca pracy, bo przecież ktoś musi ich obsługiwać, przynoszą zysk. Pytanie jednak – komu? Panie siedzące przy kasach marketów raczej nie zauważają poprawy. – Tyramy dwa razy więcej za te same pieniądze – to najczęstsza odpowiedź. Klienci
z Suwałk też bez większego entuzjazmu przyjmują sąsiadów. Niby to dobrze, niby to interes, ale tak naprawdę dla kogo? – pytają. Bo dla nas to większy tłok przy zakupach, mniejszy wybór, bo oni wszystko od rana wybierają i pewnie wyższe ceny.