Ukazała się właśnie trzecia powieść młodego polskiego pisarza i suwalczanina Artura Urbanowicza. „Inkub” to kolejna pozycja po „Gałęzistym” oraz „Grzeszniku”. Książka stanowi połączenie horroru i kryminału z zarysowanym wątkiem psychologiczno-obyczajowym oraz odniesieniem do legend i wierzeń Suwalszczyzny. Premiera tej książki będzie miała miejsce w kwietniu br. ale książka jest już dostępna a autor spotyka się z czytelnikami.

Artur Urbanowicz to stypendysta miasta Suwałk w dziedzinie działalność artystyczna. Za swoją dotychczasową twórczość otrzymał nagrody: Czytelników Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego oraz Złotego Kościeja. Był także nominowany do Nagrody Literackiej im. Wiesława Kazaneckiego. W pierwszy dzień wiosny spotkał się z mieszkańcami Suwałk a także bibliotekarzami z powiatu suwalskiego. Do Biblioteki Publicznej im. Marii Konopnickiej przybyło kilkadziesiąt osób.

Zapytaliśmy autora o jego refleksje po tych spotkaniach.

– Mimo ponad siedmiuset stron, tej książki nie da się czytać długo. Dlaczego?

Pisząc, kieruję się pięcioma zasadami – moje książki mają się lekko czytać, wciągać, manipulować, grać z czytelnikiem i zaskakiwać na końcu. Nie jestem zwolennikiem trudnego w odbiorze poetyckiego stylu, uwielbiam za to opowiadać w tak zwanym stand-upowym storytellingu, czyli metodzie, która daje czytelnikowi największą przyjemność z odbioru historii. Jeżeli ktoś chce wiedzieć o co chodzi, niech obejrzy stand-up Adama van Bendlera, moim zdaniem najlepszego storytellera w Polsce. Staram się pisać podobnie, oczywiście czasem nie zawsze humorystycznie, ale używając podobnych narzędzi językowych, które sprawiają, że tekst staje się ciekawszy. Niektóre zasady pisania dobrych żartów pokrywają się zresztą z zasadami dobrego pisarstwa, na przykład skracanie, pozbywanie się niepotrzebnych słów i zasada „2-3-1” w zdaniach. Typowo stand-upowymi narzędziami ubarwiającymi tekst i postacie (dajmy na to w dialogach) są gry słowne (przykład: „nie lubię ludzi, a już zwłaszcza innych ludzi”), wyolbrzymienia („Urbanowicz ma czoło tak wysokie, że kończy się na plecach”) i skojarzenia, które wpływają na oryginalne porównania. Moją ulubioną gałęzią humoru jest jednak humor abstrakcyjny, najtrudniejszy. Ze znanych kabareciarzy i komików stosuje go na przykład Andrzej Poniedzielski. Niewyczerpana kopalnia pomysłów. Przypomina to trochę poezję. Przykład takowego, z dialogu:

– Zmieńmy temat. Mam nawet pomysł na jaki.

– Jaki?

– Nazywa się „każdy inny”.

Prawda, że od razu jest ciekawiej, zamiast napisać suche „zmieńmy temat”?

– Chociaż mamy XXI wiek, to jednak potrafimy wierzyć w zabobony i przepowiednie. Jak to możliwe?

Myślę, że wynika to z potrzeby bezpieczeństwa człowieka. Chce mieć kontrolę, chce przewidzieć przyszłość, chce wpływać na nią określonymi działaniami. U jednych objawia się to modlitwą, u drugich czytaniem horoskopów i wróżb. Jest coś takiego, co nazywa się zakład Pascala. Każdy, nawet ateista, ma go głęboko zakorzeniony w podświadomości. Klasyczny zakład Pascala mówi: lepiej wierzyć, bo jeżeli Bóg nie istnieje, to wierzący nic nie traci, zaś jeżeli Bóg istnieje, to wierzący zyskuje. Czyli potencjalne wyniki tego zakładu dla wierzącego to 0 i 1. Natomiast niewierzący nic nie traci, jeżeli Bóg nie istnieje, lecz traci, gdy istnieje. Czyli jego potencjalne wyniki to 0 i -1. Zakład ten możemy przekształcić na sytuację z diabłem: jeżeli diabeł nie istnieje, to podpisując cyrograf nic nie zyskam, może poza satysfakcją. Ale jeżeli istnieje, stracę bardzo dużo. Wartość oczekiwana (pojęcie matematyczne) takiego rozkładu jest ujemna, niezależnie od prawdopodobieństwa wystąpienia wymienionych zdarzeń, jeżeli przyjmiemy, że dla obu jest niezerowe. Więc cyrografu w ogóle nie opłaca się podpisywać. Stąd nawet osobie, która teoretycznie nie wierzy w takie rzeczy, w skrajnej sytuacji zapali się lampka ostrzegawcza.

– Czy czytelnicy mogą i powinni szukać miejsc które występują w książce? Czy może to działać promocyjnie dla Suwalszczyzny? To pisanie o bliskich Panu miejscach to sentyment?

Serdecznie do tego zachęcam, zarówno miejscowych, jak i czytelników z innych stron Polski.  Złośliwi twierdzą, że „Gałęziste” to najlepiej sprzedający się przewodnik po regionie i coś w tym musi być, bo można je było dostać nawet w oficjalnej siedzibie Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Zauważyłem, że nawet dla wielu suwalczan, zwłaszcza młodych, których spotykam na spotkaniach autorskich w szkołach, miejsca, o których opowiadam w książce stanowią niespodziankę. W wielu przypadkach nie słyszeli o czymś takim jak na przykład cmentarzysko Jaćwingów albo o innych mostach niż w Stańczykach, podczas gdy takich konstrukcji w okolicy jest o wiele więcej. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z baśniowości naszej ukochanej krainy. I tu pojawia się pytanie, czy można promować ją grozą? Czy nie odstraszy to potencjalnych turystów? Otóż można! I dostaję już sygnały, że to działa. Na przykład podczas Blues Festiwalu do Centrum Informacji Turystycznej, gdzie też można kupić moje książki, weszło starsze małżeństwo. Ekspedientka próbowała zainteresować je „Gałęzistym” i „Grzesznikiem”, ale przybysze tylko machnęli ręką i powiedzieli: „Pani nam nie musi reklamować tych książek, bo przyjechaliśmy tutaj właśnie dlatego, że je przeczytaliśmy”! Kolejny sygnał dostałem od czytelnika w tym roku, kiedy zachwycony „Gałęzistym” przyznał, że tak wkręciłem mu Suwalszczyznę, że zastanawia się nad przyjazdem tutaj z rodziną. Bo moja groza nie opiera się na krwi i przemocy, tylko mistycyzmie, tajemnicy i klimacie. Taka groza przyciąga, intryguje i zapada w pamięć. Zdradzę również, że myślę o tym, by zorganizować na Suwalszczyźnie zlot swoich czytelników z różnych stron Polski. I zrobić z tego coroczną tradycję. Na początek może kameralnie, na dziesięć osób, potem może na więcej? Zlot wiązałby się ze wspólnym zwiedzaniem Suwalszczyzny, podziwianiem jej uroków, kosztowaniem lokalnych potraw, saunowaniem, rejsem po Wigrach i co jeszcze zdołamy wymyślić. Sądzę, że dla wielu czytelników taka wycieczka z autorem jako przewodnikiem byłaby frajdą. Kocham Suwalszczyznę i marzę o tym, by kiedyś wrócić tu na stałe, najlepiej jako człowiek, który w pełni utrzymuje się z pisania.

– Pojawiły się komentarze dotyczące Pana książki typu: „To może być jedna z najlepszych powieści grozy w tym roku i to nie tylko w kategorii literatura polska” lub „Nie było jeszcze takiej powieści na naszym rynku”. Co Pan czuje słysząc takie laurki?

Wdzięczność i poczucie dobrze wykonanej pracy. Piszę z pasji i zależy mi na tym, by tworzyć jak najlepsze książki. Dajmy na to „Inkub” od pierwszego konceptu do wydania powstawał bite trzy lata. Nie mam ciśnienia, by wypuszczać szybko kolejne powieści, utrzymuję się z pracy zawodowej, więc mogę potraktować pisanie jako rozwijające hobby. Przytoczone opinie bardzo mnie cieszą i utwierdzają w przekonaniu, że idę w dobrym kierunku. Staram się nieustannie rozwijać swój warsztat – czytać na ten temat fachowe książki, uczęszczać na zajęcia (także nietypowe – jak stand-upu i improwizacji), by bezustannie być lepszym w tym, co robię i mogę obiecać, że nigdy spod mojego pióra nie wyjdzie powieść najlepsza, na jaką w danym momencie mnie stać.

– Czy prywatnie czyta Pan horrory i ogląda filmy grozy?

Tak, choć nie jest tak, że jest to główny przedmiot mojego zainteresowania i niczym innym w wolnym czasie się nie zajmuję. Staram się znaleźć coś dla siebie również z innych gatunków, na przykład bardzo interesuję się komedią, zwłaszcza od strony teoretycznej, czyli staram się analizować, co sprawia, że dana rzecz jest śmieszna. Nałogowo chodzę na stand-up na żywo. Nie ukrywajmy – stereotypowy odbiorca grozy kojarzy się z gotem ucharakteryzowanym na czarno i słuchającym ponurem muzyki. Tymczasem ja taki stanowczo nie jestem. Nawet w muzyce lubię różnorodność, w zależności od nastroju słucham rocka, rapu, techno, poezji śpiewanej, a nawet zdarza się relaksować przy naszym ukochanym disco polo (śmiech). Krótko mówiąc – jeżeli chodzi o horror, jestem na tak, ale bez przesady. Choć nie ukrywam, że dopóki będą przychodzić mi do głowy pomysły na historie w tym gatunku, to będzie miał pierwszeństwo nad innymi.

– W swoich poprzednich książkach pokazał Pan, że jest dobry. Progres następuje z książki na książkę. Co Pan  wymyśli w kolejnej swojej powieści? Czy już nad nią pracuje?

Pierwsza wersja „Paradoksu”, mojej czwartej powieści, jest już ukończona i aktualnie „odpoczywa”, bym mógł wrócić do niej po czasie i lepić z niej jeszcze lepszą historię. Nie nazwałbym tego czystej krwi grozą, bardziej thrillerem psychologicznym z wątkiem fantastycznym. Powieść będzie osadzona  w 2/3 w Gdańsku i w 1/3 na Suwalszczyźnie. Będzie opowiadać o studencie matematyki, który znienacka spotyka swojego sobowtóra. Celem sobowtóra jest zabić oryginał i zająć jego miejsce, i to tak, by nikt się o tym nie zorientował, by nikt nie wiedział, że jest ich dwóch. Czy mu to się uda? Nie zdradzę! Przede wszystkim podoba mi się, że udało mi się zawrzeć w tej powieści drugie dno – destrukcyjny charakter chorobliwego perfekcjonizmu i samotność pewnej grupy ludzi. Samotność, z której mało kto zdaje sobie sprawę. Jest na co czekać, moim zdaniem to najbardziej osobista powieść w moim dorobku. Czy najlepsza? To już ocenią czytelnicy.

– Dziękujemy za rozmowę

Ja również dziękuję i zachęcam wszystkich suwalczan do sięgnięcia po moje powieści: „Gałęziste”, „Grzesznika” i „Inkuba” – wszystkie osadzone w naszym ukochanym mieście i okolicach!