Ciepła słonina, kaszanka, szampan mleczny czy kręcone bułeczki posypane cukrem z piekarni pana Milewskiego – z rozrzewnieniem niezapomniane smaki dzieciństwa wspominają starsi suwalczanie. Pamiętają też wyprawy po mleko i kanapki z marmoladą i czarną kawą na drugie śniadania. Wtedy nikt nie zastanawiał się nad ilością zjadanych kalorii i ekologicznym jedzeniem.

O świniobiciu w Suwałkach opowiada Andrzej Chuchnowski:
– Pamiętam, jak się biło taką świnię u nas w domu, to przychodził masarz, no i ta świnia po zabiciu ważyła 250-260 kg i więcej. Jak słoninę się cięło, to na 7 palców, taka była porządna słonina. Każdy hodował świnie. Pomyje i wszystko, co kto miał, tym dokarmiał te świnie. Pamiętam, jak pierwszy raz widziałem masarza, który po zabiciu świni wypił szklankę krwi, potem obciął jeszcze ciepłą słoninę, taki plasterek ładny, taki gruby gdzieś ze 2 palce, i normalnie jadł to.

Najczęściej suwalczanie wspominają dawne chleby wypiekane w domowych piecach oraz pieczywo z suwalskich piekarń. Za domowym chlebem tęskniła Eugenia Daniłowicz:
– To jeszcze w starym domu, bo piec był duży, kuchnia była duża i płyta ta kuchenna była duża na trzy fajery. Jeszcze taki był kociołek wmontowany, gdzie był zawsze, woda była ciepła. No i piekarnik, piec tam wchodziło siedem blach. To był bardzo duży piec, bo chleb był pieczony na łopacie kiedyś. Dzieża drewniana, tak mamusia, rękawki zawinięte, chusteczka na głowie, pot po nosie. No, ale trzeba go tam było wymiesić dobrze, ukształtować i na łopacie siuuuu!!! do pieca. Siedem, sześć takich bochnów wchodziło, na cały tydzień tego chleba piekło się.

Z rozrzewnieniem słodkie bułeczki z suwalskiej piekarni wspomina Bożena Kolter:
– A jeszcze na Gałaja, tak jak idąc w stronę ulicy Kamedulskiej, to po przeciwnej stronie, jak był usytuowany mój budynek, stoi ten domek, była piekarnia. Była piekarnia pana Milewskiego. Pan Milewski sprzedawał chlebek taki świeży, pachnący. Takie kręcone, takie bułeczki były kręcone, posypywane cukrem. Pączki też, ale najbardziej pamiętam te długie bułeczki, chlebki. Pachniało na całej ulicy.

Inne pieczywo wypiekane dawniej w suwalskich domach zapamiętała Gabriela Lis:
– Na kolację mama często robiła też – tato się śmiał, że to są placki „ciężko dobre na sodzie”, bo mąka, mleko i sody się dodawało i takie formowało się takie podłużne, owalne i na blasze to się piekło. Nie na tłuszczu, tylko na blasze. I ja na przykład pamiętam, taki placek jak się wzięło i szklankę mleka gotowanego – bo ja świeżo od krowy nie lubiłam mleka – no, to było coś cudnego.

Mleko często pojawiało się na suwalskich stolach. Jednak przed laty w Suwałkach nie zawsze po mleko chodziło się do sklepu. Tak wspomina tamten czas Maria Jolanta Lauryn:
– Państwo Siłkowscy mieli krowę, więc jeszcze się chodziło po mleko, w ogóle po jajka, a pan Siłkowski Jan miał dorożkę. To był ostatni dorożkarz suwalski. Sławny dorożkarz suwalski. Tak, że nie wiem, czy ta dorożka jeszcze istnieje, niestety krowy już nie ma, nie mamy mleka… To była zawsze wyprawa z kanką, no właśnie! I myśmy się tam dzieci spotykały wszystkie, bo wszyscy z kankami szli! Przecież na kolację trzeba mleko mieć, na kakao, to kakao to rarytas… to była nagroda.

Inny smaczny napój sprzed lat zapamiętał Tadeusz Kolter:
– Brakuje mi smaku złotego szampana mlecznego. Za „Kubusiem” w sklepie mleczarskim sprzedawanego. To był sklep mleczarski z takim dużym tarasem, tam były parasolki i tam były stoliki i w słoiczkach takich jak śmietana był szampan mleczny, on był koloru takiego – złotego. Trzeba go było rozbułtać. On był kapslem takim pazłotkowym zawinięty, i trzeba było go rozbułtać, bo on miał taki mus na dole i był bardzo smaczny. My z Kasprzaka, to było dla nas bardzo tam niedaleko, to tam chodziliśmy i kupowaliśmy te szampany i bardzo je lubiłem.

Inny napój, który najmłodsi suwalczanie pili na szkolne drugie śniadanie wspomina Stanisław Kalinowski:
– Właściwie była bieda, można powiedzieć, była bieda. Ale mama mnie zawsze dawała kanapkę. A z czym dawała do szkoły? Więc dawała kanapkę, chleb i nałoży jajko tak, ten tłuszcz to przenikał aż przez ten chleb. Przychodziłem do szkoły, długa przerwa była, za dwadzieścia pięć jedenasta zawsze była długa przerwa na te śniadanie.
I rozpoczynałem jeść, to moi koledzy byli tak głodni, że przyglądał się i mówi: daj mi kawałek ugryźć. To ja dawałem ugryźć. Naprawdę była bieda wtedy. Druga sprawa, w szkołach chyba od piątej klasy, to dawali drugie śniadania. Jeszcze takie zasady obowiązywały. Dawali na te drugie śniadanie, chleb, kromkę chleba, tak na całość posmarowaną marmoladą owocową i czarną kawę.

Relacje pochodzą z Suwalskiej Biblioteki Pamięci tworzonej przez Pracownię Digitalizacji i Historii Mówionej Biblioteki Publicznej im. M. Konopnickiej w Suwałkach.
Zachęcamy do spędzenia czasu z suwalskimi świadkami historii i do wirtualnej rozmowy na: http://digi.bpsuwalki.pl/

Zdjęcia: R. Łysionek, ze zbiorów Archiwum Państwowego w Suwałkach.

Zdjęcie wyróżniające: S. Gałkowski z lat 50-tych XX w.