Boże Narodzenie wprowadzono do kalendarza świąt kościelnych w IV wieku. Dwieście lat później ustaliła się tradycja wieczornej kolacji, zwanej Wigilią. W tradycji polskiej od dawna Wigilia i Boże Narodzenie, to święta nie tylko kościelne, ale również rodzinne. Często powracamy do nich w naszych wspomnieniach. Ten świąteczny czas pełen był różnych zwyczajów i obrzędów. Przed laty nasi przodkowie wierzyli, że wszystko co się dzieje w czasie Bożego Narodzenia, będzie miało wpływ na przyszłość. Niektóre z tych zwyczajów są kultywowane, o wielu zapomniano. O suwalskich Wigiliach i Bożych Narodzeniach sprzed kilkudziesięciu lat opowiadają najstarsi suwalczanie.
Wigilia
Ryta Mitros (z domu Kuczyńska): Na wigilię zawsze był kisiel z owsa. Nie był smaczny, ale lubiliśmy go. Kisiel żurawinowy był obowiązkowo. Żurawiny tam rosły i się zbierało. Kluski kartoflane z makiem, później łamańce albo łazanki z makiem, ryż, pęczak z makiem i te to potrawy były. No, i ryby były takie, jakie były złowione w Szelmencie. Był to i okoń, i płotka, czasem szczupak, czasem jakaś inna ryba. Gotowana, czasem smażona, zupa rybna, no barszczyk był, pierożki, pierogi i śledź. Śledź był, ale śledź tak oryginalnie był zawsze podany na stole. Cały wymoczony śledź, sprawiony, oczyszczony. Pokrojony ładnie na dzwonka, z jednej strony główka, z drugiej strony ogonek był i obłożony cebulą i plasterkami buraczków. Polany octem czy oliwą. Zanim dziadek żył, to musiały być kluski kartoflane z makiem i kisiel owsiany. Karpika nie było, tak jak teraz musi być. Fajnie było, Boże. Aha, i na stole pod obrusem musiało być zawsze sianko obowiązkowo.
Stanisław Kalinowski: Ryby, ciężko było dostać śledzie. Pamiętam, że kłopoty były z dostaniem, żeby na Wigilię zrobić rolmopsy, albo śledzia takiego marynowanego. To pamiętam, że mama nas wyprawiała, chodziliśmy na Wojska Polskiego. Naprzeciw bramy koszarowej był sklep dla żołnierzy, dla wojska. To tam często, gęsto były te śledzie i tam było najłatwiej. My z mamą chodziliśmy po tego śledzia, chociaż by kilogram tego śledzia dostać.
Leokadia Świacka: Wigilia, po kolacji wszystko na stole zostawało. Sianko pod obrusem na stole było zawsze. No, i to wszystko na jutro się zbierało. Sianko dla krówków. Teraz to ryż, a dawniej to pęczak był. Ten pęczak dla kurków i to wszystkim trzeba było z Wigilii dać. A na stole stało wszystko, i pęczak, i łazanki, i śledzie. Tylko śledzie pamiętam, jak się robiło. Dawniej octu my nie używalim w domu. Za to buraczki byli kiszone w takich dzieżkach glinianych. I te buraczki, to już takie smaczne i ten kwas. Te śledzie w tym kwasie się robiło. Takie smaczne. I placki gotowalim z ziemniaczków tartych, to już na Wigilię się gotowało. Choinka była, ale prezentów to nie było.
Choinka i prezenty
Na zdjęciu Jadwiga Chomska (z d. Opolska).
Prywatne archiwum Zbigniewa Chomskiego.
Stanisław Kalinowski: Ja najczęściej dostawałem tornister. Coś musiało być związane ze szkołą, żeby te koszta były zainwestowane w to, co potrzeba. Ten tornister to był zawsze z dykty. Piórnik taki zwykły drewniany. Tu można było obsadkę włożyć, kawałek gumki, bo podzielony był. Zasuwany taką listewką. No, i może blok rysunkowy. Rysunkowy blok był numer jeden lub numer dwa. Ja raz tylko dostałem łyżwy. Byłem wtedy chyba w szóstej klasie. Choinki pamiętam. Były świeczki takie zapinane na klamerki i świeczka stała. To, u nas raz się zapaliła ta choinka, to my ją ratowaliśmy, bo i zaraz firanka szła tam. Ja najczęściej dostawałem coś do szkoły.
Ryta Mitros: Przed wojną, jak ja tylko pamiętam, to najpierw nie było u nas choinki. Choinkę to mama zaczęła ubierać już może przed samą wojną, w czasie wojny, ale też te zabawki to były robione ze słomy, takie różne z papierków, się wieszało sucharki, herbatniki się wieszało, to jabłuszka małe. Nie było prezentów pod choinką przed wojną u nas. Może gdzieś były, ale u nas nie było. A kolędy tak, trochę się śpiewało. Dziadek śpiewał kolędy.
Herody w Suwałkach
Lech Nowikowski: W okresie Bożego Narodzenia, świąt, mieliśmy ciągle rozrywki. A w tym czasie było modne w Suwałkach chodzenie – „Król Herod”. Pamiętam. To byli starsi chłopcy, gimnazjaliści, chodzili z królem Herodem. Śmierć z kosą. Po domach chodziliśmy. Młodzież chodziła z szopką. Więc ja postanowiłem z bratem zbudować szopkę, takie było pudło, kartony, figurki pokleiliśmy, i tam pomogli nam chyba stryjowie te figurki zrobić, no i nauczyli nas kilka piosenek. Proszę sobie wyobrazić, że ja się z tymi piosenkami i z bratem i kolegą, chodziliśmy po domach, w te wieczory świąteczne i śpiewaliśmy piosenki. Piosenka: „Jestem Bernard ubogi, nie mam ręki i nogi, długo stać nie znoszę, parę groszy proszę” – to była końcowa część. Była figurka z takim kołnierzem i pojemniczkiem, do którego ludzie wrzucali. A myśmy zadowoleni wracali z pieniędzmi do domu.
Te opowieści o suwalskich Wigiliach zostały nagrane w Pracowni Digitalizacji i Historii Mówionej Biblioteki Publicznej im. M. Konopnickiej w Suwałkach. Relacje suwalskich świadków historii są dostępne na: http://digi.bpsuwalki.pl/