Bazylika Estrela
Maria Kołodziejska, dyrektor Biblioteki im. M. Konopnickiej w Suwałkach:
– W listopadzie udało mi się spełnić jedno z największych marzeń – pojechać do Lizbony. Wybrałam się tam w gronie przyjaciół, tak samo jak ja zakochanych w tym mieście. Jednym z punktów programu było zwiedzanie cudownej barokowej świątyni – bazyliki Estrela. Próżno by opowiadać o jej wspaniałościach, trzeba to zobaczyć na własne oczy. Ale jedno chcę opowiedzieć, bo to było fantastyczne przeżycie – klimat świąt Bożego Narodzenia przeżyty w listopadzie, w dalekiej Lizbonie.
Otóż jest w owej bazylice ogromna, przecudnej urody szopka, którą tworzy ponad pięćset figurek przedstawiających mieszkańców Lizbony z XVIII wieku. Są więc tam przedstawiciele wielu zawodów, pastuszkowie, trzej królowie. Nawet tak nam bliski bocian tam jest. Na koniec przewodniczka zaproponowała nam, byśmy zaśpiewali „Cichą noc”, każdy w swoim języku. A było tam wiele nacji z całej Europy i świata. Byliśmy szczęśliwi, wzruszeni, bardzo sobie bliscy.
Barszcz z uszkami
Kazimierz Gomułka artysta plastyk:
– Najbardziej pamiętne były pierwsze Święta Bożego Narodzenia mojego syna Kacpra. W wigilię św. Mikołaj bezskutecznie usiłował umieścić prezenty pod choinką. Nieustannie przeszkadzał mu mój syn, wszędzie było go pełno, był bardzo pobudzony niecodzienną sytuacją. Myślę, że nieźle się bawił. Dla ratowania tradycji i powagi świąt, niezbędne okazało się współdziałanie całej rodziny łącznie z dziadkami. Ogłosiłem się samozwańczym przywódcą tajnego rodzinnego sprzysiężenia, przydzieliłem członkom rodziny odpowiednie role. Dziadkowie zabawiali wnuka, żona pilnowała drzwi, a ja wyręczyłem Mikołaja podkładając pod choinkę prezenty. Zmęczony atrakcjami dnia syn na wieczerzy wigilijnej zjadł rekordową ilość uszek z barszczem, co zresztą zostało mu do dzisiaj.
Wigilia z „Milką”
Danuta Iwaszko, lekarka, była przewodnicząca Rady Miejskiej w Suwałkach:
– Przed laty zmarł mój mąż. Trudno mi się było z tym pogodzić. Pierwsza Wigilia po śmierci zapowiadała się, zupełnie inaczej niż zwykle bywało, smutna. Zabrakło też naszej ukochanej kocicy „Milki”, która zginęła jak kamień w wodę właśnie podczas pogrzebu męża. Tradycyjnie przy wigilijnym stole było jedno wolne nakrycie i krzesło. Tamtego roku było ono wyjątkowo puste.
Kiedy już zasiedliśmy do wigilijne kolacji rozległ się jakiś rwetes za drzwiami, jakiś hałas … To była nasza kocica „Milka”, która – po wielomiesięcznej nieobecności!– pewnie wkroczyła do domu i bez najmniejszego namysłu skierowała się na wolne krzesło… Wszyscy byliśmy poruszeni, dziwnie zaniepokojeni. Patrzyliśmy na naszą kocicę jak na przybysza z innego świata. Wkrótce po kolacji „Milka” gdzieś się zawieruszyła. Na zawsze…
W wolnej Polsce
Marek Starczewski, dziennikarz, redaktor naczelny „Krajobrazów”:
– Okupację przeżyłem jako dziecko w Warszawie, w której byliśmy aż do powstania. Z tamtych czasów niewiele pamiętam, ale jakieś strzępy wspomnień pozostały. Jedną z takich zapamiętanych chwil jest moment ubierania choinki. Wśród ozdób były maleńkie biało-czerwone chorągiewki, rzecz jasna podczas okupacji były one nielegalne.
Po powstaniu, po przejściu obozu dla uchodźców i kolejnych wojennych perypetiach trafiłem, jako sześciolatek, z rodziną do Koszalina i tam spędziliśmy pierwszą Wigilię w powojennej wolnej Polsce. Jak dziś pamiętam tamten dzień, moment ubierania choinki. Wśród choinkowych ozdób na honorowym miejscu były maleńkie, biało-czerwone chorągiewki. „Teraz już nie musimy się bać” – mówiła mama. A ja dopiero po latach zrozumiałem, jak bardzo było to ważne.
Góralskie święta
Ks. Prałat Kazimierz Gryboś proboszcz Parafii św. Aleksandra:
– Myślę że jak dla większości z nas, najwspanialsze są wspomnienia świąt z dzieciństwa. W adwencie z rodzeństwem oraz z tatą lub mamą, szliśmy na godzinę 6 rano na mszę roratnią. Trzeb było wstać wcześnie. Do kościoła parafialnego było 15 kilometrów, więc szliśmy do świątyni w sąsiedniej parafii oddalonej jedynie o 3 kilometry. Lampionami ze świeczkami oświetlaliśmy sobie drogę. Co jakiś czas z prawa i lewa pojawiały się nikłe płomyki świeczek, to sąsiedzi z lampionami dołączali do nas, także udając się do kościoła.
A Wigilia to zapachy choinki i potraw – nie tylko postnych, które przygotowywała mama. Najbardziej drażniącym był zapach pieczonych sznycelków. Dzieci, a było nas sporo, ubierały choinkę. Obok fabrycznych bombek wieszano inne ozdoby, cukierki w kształcie sopli, czerwone jabłka, ciasteczka. Wbijaliśmy gwoździki w orzechy, by móc je zawiesić na gałązkach choinki. Świeczki zapalał tata, zapałkami. Naszą wieś zelektryfikowano, gdy miałem 8 lat. Pod choinkę kładło się prezenty, skromne, ale były.
Stół nakryty był białym obrusem, a na nim układało się siano. Ale nie tak jak dzisiaj, symbolicznie. Leżało ono na całym obrusie, czego jak czego, ale siana na wsi nie brakowało. Na to stawiało się potrawy: kapustę z grzybami i grochem, kluski z makiem, ryby. Po wieczerzy cała rodzina wraz z dziadkami śpiewała kolędy. A później pasterka. Zimy były śnieżne. Często nogi w śniegu zapadały się po kolana. Gdy wracaliśmy zmęczeni i głodni do domu mama podawała nam w nagrodę sznycelki – małe wypieczone, pikantne.
Pęknięta rura
Grzegorz Kochanowicz, Prezes Zarządu Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Suwałkach Sp. z o.o.:
– W godzinach popołudniowych 24 grudnia 2013 roku mieszkańcy osiedla Falka w Suwałkach zgłosili awarię wodociągu – woda wypływała na powierzchnię ziemi. Ekipa pogotowia wodociągowego stwierdziła, że natychmiast trzeba przystąpić do likwidacji awarii, w przeciwnym razie kilkadziesiąt rodzin (około 100 osób) z pobliskiego bloku pozbawionych będzie wody na święta. Ściągnięto pięcioosobową brygadę ze specjalistycznym sprzętem, a jej mistrz informował mnie na bieżąco o postępach robót. Nie była to praca łatwa. Pojechałem na miejsce awarii. Było mroźno – 10 stopni, zapadł zmierzch. Raz po raz koparka trafiała na kable i inne instalacje podziemne. Wykonano kilka wykopów by wreszcie trafić na pęknięty fragment rury o przekroju 15 cm. Teraz można było zająć się właściwą naprawą. Zakończyła się ona o godzinie 23. Po odstawieniu sprzętu do firmy i umyciu go pracownicy PWiK-u o godzinie 24 mogli zasiąść do wigilijnej wieczerzy.
Prawem była tajga
Zygmunt Poczobut, Sybirak, przez ponad 5 lat na zesłaniu:
– Wszystkie moje przeżycia opisałem dokładnie w książce „Burzliwa epoka. Droga przez życie. Kresy wschodnie.” Do niej odsyłam czytelników DTS i zapraszam do lektury. Tu przypomnę tylko maleńki fragmencik tamtej rzeczywistości, gdzie prawem była tajga.
Pod kołem polarnym spędziłem sześć wigilijnych wieczorów. Chyba najstraszniejszy był ten pierwszy, gdy miałem raptem szesnaście lat. Wieczór był cichy i mroźny, około minus 25. Posiłek w stołówce – chleb, makaron, herbata. Stroje to robocze fufajki, czapki uszanki i walonki. Spanie w baraku przy temperaturze minus 3. Rano, jak co dzień, do pracy przy wyrębie lasu. Na wolność, na normalną polską wigilię, czekałem długo. Doczekałem się!
Artystyczna choinka
Andrzej Chuchnowski, Wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Suwałkach:
– We wczesnych latach powojennych mieszkałem na tej samej klatce schodowej co śp. Bohdan Chmielewski w nieistniejącej już kamienicy nauczycielskiej przy ul. Noniewicza. Nasze mieszkania były wysokie jak na obecne standardy – 3,70 m i bardzo trudno było w okresie świątecznym zdobyć tak wysokie choinki. Z reguły były to tzw. „miotły”. Ale i na to Bohdan Chmielewski student Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie miał patent. Przy pomocy wiertarki i gałązek świerkowych najbrzydsze drzewko zamieniał w piękną choinkę. Oryginalnie ozdabiał też świąteczne drzewka. Największe bombki wieszał na najkrótszych górnych gałązkach i coraz mniejsze ku dołowi, odwrotnie jak to czynimy w naszych domach. Mimo, że wykorzystywał te same ozdoby co i my: bombki, które były drogie i było ich mało, papierowe łańcuchy i ozdoby ze słomy, jego choinki co roku były inne.
Zdemaskowany Mikołaj
Jadwiga Mariola Szczypiń – Przewodnicząca Rady Miejskiej w Suwałkach:
– Razem z mężem staraliśmy się, by nasze córki jak najdłużej wierzyły w Świętego Mikołaja. Prezenty do naszego domu przynosili znajomi, bądź wynajęte osoby przebrane w czerwony strój, obowiązkowo z siwą brodą. Córki wierzyły w mit św. Mikołaja, aż do czasu. W szkole, w której pracowałam zorganizowano pracowniczą choinkę. Był zamówiony św. Mikołaj i parę worków prezentów do rozdania. Impreza trwała w najlepsze, a Święty Mikołaj nie pojawiał się. Zaproponowano zastępstwo mojemu mężowi. Dla dobra zgromadzonych dzieci zgodził się. Wręczanie prezentów przebiegało sprawnie, aż do chwili gdy do św. Mikołaja podeszły córki. Nagle rozpłakały się. Na pytanie – co się stało? Szlochając odpowiedziały – to jest nieprawdziwy św. Mikołaj – on ma takie same buty jak tata! Było to tak traumatyczne przeżycie, że od tej pamiętnej choinki córki straciły wiarę w Świętego Mikołaja
Zwykła niezwykłość
Wojciech Kowalewski, były bramkarz i reprezentant Polski:
– Tak się moje sportowe życie ułożyło, że przez długie lata przebywałem poza domem rodzinnym, poza Suwalszczyzną. Więc naturalnym moim dążeniem było, by w te ważne dla nas dni być właśnie w rodzinnym domu. Praktycznie zawsze to się udawało, więc mogę powiedzieć, że Wigilia i święta w moim przypadku były zawsze tradycyjne, rodzinne i przez to bardzo piękne.
Święta dwóch mikołajów
Bożena Kamińska – poseł na Sejm RP:
– Nie będę pewnie oryginalna jeśli powiem, że nie mam tych jedynych, najbardziej zapamiętanych świąt Bożego Narodzenia. Jak każdy głęboko w pamięci noszę obrazy i zapachy świąt mojego dzieciństwa, bardzo ciepło wspominam pierwszą Wigilię spędzoną z moją maleńką córką oraz Boże Narodzenie po przyjściu na świat naszej wnuczki. Do dziś jednak uśmiecham się na wspomnienie „świąt dwóch Mikołajów”. Zdarzyło się kiedyś tak, że chcąc umilić święta rodzinnej dziatwie wynajęłam św. Mikołaja do rozdawania prezentów. Do dziś nie wiem jak to się stało, że przyszło ich dwóch, ale wciąż pamiętam te zdumione twarze…