Z Suwalszczyzny do okrętu podwodnego
„Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec”
To pierwszy wers refrenu polskiej pieśni hymnicznej, znanej również pod tytułami „Marynarka Wojenna” lub „Chociaż każdy z nas jest młody”. Powstała w międzywojniu w związku z tworzeniem Polskiej Marynarki Wojennej oraz budową miasta i portu Gdynia. Obchodząc święto Wojska Polskiego, zapominamy często o Marynarce Wojennej, której okręty strzegą ponad 500 km granic państwa polskiego przebiegających wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego.
W tegorocznej bibliotecznej imprezie „Suwalskie limeryki latem” nagrodę „DwuTygodnika Suwalskiego” otrzymał pochodzący z Suwalszczyzny Grzegorz Chomicz, szaradzista, miłośnik i twórca poezji dla dzieci, ale i były dowódca okrętu podwodnego ORP „Sokół”. Zgodził się opowiedzieć nam o specyfice służby pod wodą.

O ORP „Sokół”
– Okręt podwodny – taki ORP „Sokół” pod banderą Marynarki Wojennej RP, którym miałem zaszczyt dowodzić w latach 2003-2007, to niewiele ponad 500 ton kadłuba wraz ze zbiornikami, torpedami i specjalistycznymi urządzeniami. No i oczywiście serce i mózg tego wszystkiego, czyli załoga okrętu. Niewielka, bo to jedynie 25 marynarzy podwodników – tylko tylu, bo na większą obsadę nie ma miejsca. Niewielka, bo to niezwykle specjalistyczny sprzęt, do którego obsługi są potrzebni doświadczeni fachowcy, niebojący się zamknąć w metalowej konstrukcji na 2-3 tygodnie bez wynurzania się z toni morskiej. Ale też na tyle niewielka, że o wiele łatwiej jest poznać się nawzajem, współpracować ze sobą, rozumieć się często bez słów i często wiedzieć o sobie więcej niż o najbliższej rodzinie. A to z kolei podstawowa rola dowódcy okrętu, bo to od całej obsady, ale też od każdego ze specjalistów zależy bezpieczeństwo załogi, skrupulatne wykonanie zadania i oddanie podległych mu podwładnych w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej żonom, dzieciom, rodzicom, kochankom czekającym na powrót okrętu w porcie. Ich rodziny doskonale wiedzą, że czeka je wiele wyrzeczeń, ale mają świadomość, że należą do marynarskiej elity. To dzięki tym zażyłościom od lat podwodnicy i ich rodziny wiedzą doskonale, że okręty w Marynarce Wojennej dzielą się na dwie klasy: okręty podwodne i… okręty-cele.

O podwodnikach
– Podwodnicy (nie podwodniacy – te w gwarze oznaczają okręty podwodne) wychodzą w morze (broń Boże, nie pływają!), często z dala od rodzimych portów, by realizować postawione im zadania skrytego patrolowania akwenów morskich. Ale zanim to nastąpi, załogę czeka gros przygotowań; rozpoczynając od szkoleń na sprzęcie i symulatorach, uzupełniania wszelkich zapasów uzbrojenia, paliwa i prowiantu (ten jest upychany, gdzie się da), opracowanie planów taktycznych, map, kończąc na skrupulatnym wyważeniu okrętu. To wyważenie, to nic innego, jak odpowiednie rozmieszczenie wszelkich ciężarów, produktów, paliwa, wody, ale też i bagaży – nawet kilka kilogramów źle rozmieszczonych na okręcie może mieć wpływ na bezpieczeństwo podczas zanurzeń i wynurzeń.

O życiu pod wodą
– A w morzu, tym pierwszym po Bogu jest już tylko dowódca okrętu. Jego rozkazy są ostateczne, muszą być natychmiast realizowane, i dla niego czas służby jest właściwie nienormowany. Prawie cała załoga jest podzielona na dwie wachty, czyli 6 godzin pracy, 6 godzin odpoczynku. Dlatego też (ale również z oszczędności miejsca) na okręcie znajduje się niewiele łóżek, obowiązuje zasada tzw. „ciepłej koi”, idzie się odpocząć do łóżka, które zwolnił zmiennik na stanowisku, najczęściej po szybkim posiłku. Toteż niezwykle ważną rolę do wypełnienia ma kucharz, bo dobry posiłek, to często jedyna rozrywka w monotonnej codzienności. Ta monotonna rzeczywistość to przesłuchiwanie toni wodnej przez wprawnych hydroakustyków, bezpieczne pływanie z wykorzystaniem map, nawigacji i hydrolokacji – niczym nietoperze tylko na słuch, ładowanie baterii akumulatorów (ich jest niemal 1/5 masy okrętu) oraz zachowanie absolutnej ciszy – to wszystko sprawia, że okręt podwodny jest takim cennym dla własnych sił i niebezpiecznym dla przeciwników orężem. A w czasach pokoju jest podstawowym „narzędziem” nadmorskiego państwa do wykrywania iebezpieczeństw, anomalii i zagrożeń na szlakach komunikacyjnych, w transporcie morskim, rybołówstwie, na platformach wiertniczych. Tylko okręt podwodny jest w stanie wykryć wszelkie niepożądane zachowania na morzu, dzięki jego skrytości, ale również niezależnie od pogody, która może uniemożliwić takie działania lotnictwu i okrętom nawodnym. Na dodatek nasze Morze Bałtyckie jest tak skomplikowane hydrologicznie, że każdy doświadczony dowódca okrętu może się w nim skrywać i hasać niemal do woli.

O dobie pod wodą
– Tak mijają dzień za dniem dla załogi okrętu podwodnego, do czasu ponownego wejścia do portu, odtworzenia zapasów i chwilowego zrelaksowania się. Tylko czy dzień za dniem? Bo właściwie, gdy okręt jest w zanurzeniu, wszędzie panuje przejmująca cisza (oprócz odgłosów skrzypiącej stali i cieknących zaworów) i półmrok jak z horroru, cykl wacht jest monotonny i jednostajny, a słońce może zobaczyć tylko kilka razy dowódca lub oficer wachtowy prowadzący obserwację przez peryskop – nie ma znaczenia, czy to dzień, czy noc. Pora doby nie ma znaczenia. Priorytetem bezwzględnym jest bezpieczeństwo i wykonanie zadania. Znaczenie ma jedynie, żeby każdy okręt podwodny miał w swojej historii tyle samo wynurzeń, co zanurzeń! I tego zawsze warto życzyć Podwodnikom!

Na zdjęciu Grzegorz Chomicz w okręcie podwodnym na Morzu Śródziemnym w 2007 r.

 

 

 

Grzegorz Chomicz – komandor Marynarki Wojennej RP w stanie spoczynku. Pochodzi z podsuwalskiej miejscowości Piotrowa Dąbrowa (gm. Krasnopol). Uczył się w szkole podstawowej w Starym Folwarku i Ogólnokształcącym Liceum Wojskowym w Toruniu. Akademię Marynarki Wojennej w Gdyni ukończył z wyróżnieniem. Zawodowo związany przez 26 lat z okrętami podwodnymi, spędził prawie 500 dni pod wodą. Ostatnie cztery lata swojej służby był dowódcą okrętu podwodnego ORP Sokół.